– Za Tobą już trzeci sezon startów na arenie międzynarodowej w roli skeletonistki. Jak oceniasz miniony czas?
– Dla mnie to wielka przygoda, ale i zarazem sportowa szansa. Z każdym kolejnym rokiem jest coraz lepiej, ale zdaję sobie sprawę, jak dużo jeszcze brakuje. Najwięcej chyba na „starcie”. Ten element jazdy skeletonowej i tak już znacznie poprawiłam, ale jest jeszcze nad czym pracować. Wielkie znaczenie ma liczba ślizgów, a tych niestety brakowało.
– Pamiętasz datę 20 listopada 2014?
– Tak, oczywiście. Lillehammer. Nie ukrywam, że był to moment mocno kryzysowy w mojej karierze. Wówczas dotarło do mnie, jak trudnym sportem jest skeleton. Po pierwszych treningach byłam mocno obolała, a ręka wyglądała jak… trzy. Miałam wszystkiego dosyć. Tego dnia postanowiłam zrobić sobie dzień przerwy w treningach. I to była dobra decyzja. Następnego dnia zadebiutowałam w zawodach Pucharu Europy i uzyskałam bardzo dobry wynik. Czasami warto posłuchać swojego ciała.
– Czy dzisiaj odczuwasz większe zainteresowanie opinii publicznej swoją osobą i skeletonem?
– Raczej nie. Wciąż jest to sport niszowy w naszym kraju. Ludzie nie mają pojęcia, co to jest skeleton. Oczywiście, media mogą pomóc. Chociażby w edukacji skeletonowej i pozyskiwaniu sponsorów. Ale ja koncentruję się na tym, co ja mam zrobić, jak osiągnąć coraz wyższy poziom sportowy, jak popełniać najmniej błędów.
– Ile Twoim zdaniem potrzeba czasu, aby zawodnik był w stanie skutecznie rywalizować z najlepszymi i regularnie zajmować miejsca w czołowej „dziesiątce” zawodów Pucharu Świata?
– Tak naprawdę wszystko zależy od liczby ślizgów. Tego nie da się przeskoczyć, swoje trzeba „wyjeździć”. Im więcej ślizgów tym lepiej. Zjazdy, zjazdy i jeszcze raz zjazdy. Ja uprawiam skeleton od czterech lat i dalej się uczę.
– Jak duże znaczenie ma umiejętność dobrego startu?
– Na pewno duże. Proszę jednak zwrócić uwagę, że mistrzyni świata i Europy – Niemka Jacqueline Lölling czy jej rodaczka Anna Fernstädt wcale nie mają perfekcyjnego startu, a odnoszą spektakularne sukcesy. Ale wszystko nadrabiają jazdą. I w tym momencie wracamy do wcześniejszego pytania…
– Ulubiony tor?
– St. Moritz. I niekoniecznie z racji pięknego położenia. To bardzo przyjemny obiekt do ścigania się skeletonem.
– Największa prędkość uzyskana przez Martę Orłowską?
– Grubo ponad 130 km/h, na ostatniej prostej, właśnie na torze w St. Moritz. W tym sezonie w zawodach Pucharu Europy.
– Moment grozy…
– Pierwszy ślizg w życiu i „szkółka” w Igls. Sezon 2013/2014. Pamiętam, jak dziś…
– Wzór do naśladowania…
– Chyba nie ma takiej skeletonistki. Każdy zawodnik ma swój styl.
– Jedzenie…
– Wszystko, co dobre.
– Co Cię najbardziej denerwuje u ludzi?
– Trudne pytanie… Ludzie są różni, różne są sytuacje.